Wywiad z Tomaszem Wandzlem – autorem książek i opowiadań
Fundacja Integralia [FI]: Zechcesz powiedzieć nam kilka słów o sobie?
Tomasz Wandzel [TW]: Nazywam się Tomasz Wandzel. Mam 44 lata, w wieku 23 lat straciłem wzrok. Mogę powiedzieć, że z Integralią dobrze się znamy. Kiedy piętnaście lat temu przeprowadziłem się do Prabut to właśnie w fundacji znalazłem swoją pierwszą pracę. Przez sześć lat świadczyłem usługi konsultanta infolinii na rzecz Grupy Ergo Hestia.
FI: Czy trudno Ci było się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości?
TW: Zabrzmi to może dziwnie, ale nie. Kłopoty ze wzrokiem miałem już od dziecka, byłem osobą niedowidzącą i chodziłem do szkoły, gdzie spotykało się tych, którzy widzieli słabiej, jak i tych, którzy nie widzieli wcale. Do wielu rzeczy już tam się przyzwyczaiłem, miałem czas się z tym wszystkim oswoić, zobaczyć, że w obu przypadkach da się żyć i dobrze funkcjonować.
FI: Jakie są Twoje zainteresowania?
TW: Turystyka i to wszelkiego rodzaju, kulinaria, film, muzyka, książki.
FI: A czy oprócz zainteresowań masz coś, co mógłbyś nazwać prawdziwą pasją?
TW: Tak. Pisanie książek. Samo pisanie, choć w zupełnie innej formie jest także moim obecnym zawodem. Pracuję jako copywriter w ogólnopolskiej firmie z branży reklamowej.
FI: Na czym polega praca copywritera?
TW: Krótko mówiąc na pisaniu tekstów reklamowych. Artykuły te wykorzystywane są następnie do promocji produktów lub firmy głównie w internecie.
FI: Jak to się łączy z pisaniem książek?
TW: Słowo pisane nie jest mi obce, łatwo mi przychodzi tworzenie tekstów, a to duży atut w tej pracy. Co kojarzy mi się również z własną twórczością, to fakt, że praca copywritera nie wymaga siedzenia konkretnych 8 godzin za biurkiem. Sam decyduję, kiedy poświęcam jej swój czas.
FI: Od kiedy towarzyszy Ci pasja pisania?
TW: U mnie był to czysty przypadek. Zacząłem pisać, kiedy pracowałem w Sopocie, zatrudniony przez Fundację Integralia. Jeździłem do pracy pociągiem i podróż ta zajmowała godzinę w jedną stronę. Miałem ze sobą komputer, początkowo do słuchania muzyki czy książek, ale potem zapragnąłem bardziej twórczo wykorzystywać czas. Zacząłem tworzyć krótkie formy prozatorskie – opowiadania. Aby sprawdzić, czy to w ogóle ma ręce i nogi, postanowiłem zgłosić swoją pracę na konkurs literacki.
FI: I jakie były rezultaty?
TW: Moje opowiadanie pt. „Ostatnie tango w Sopocie” zajęło II miejsce w konkursie organizowanym przez sopocką bibliotekę. Było to w 2009 roku. Przyznam, że zachęciło mnie to do dalszych prób.
FI: Kiedy powstała pierwsza powieść?
TW: Można powiedzieć, że od razu. Powieść „Dom w chmurach” również powstała w 2009 i została wysłana na ogólnopolski konkurs na powieść współczesną, gdzie w lutym 2010 roku, zdobyła nagrodę. W tym samym miesiącu dowiedziałem się, że mój reportaż „Plan dnia” zdobył 1 miejsce w konkursie na reportaż prasowy im. Macieja Szumowskiego.
FI: Czy te konkursy były organizowane dla osób z niepełnosprawnością?
TW: Nie, dla wszystkich.
FI: Co działo się dalej z Twoją powieścią?
TW: Miała być wydana przez organizatorów konkursu, ale nie wyszło. Nie chciałem z tego zrezygnować, zacząłem więc szukać sponsorów na własną rękę. Wtedy Fundacja Integralia zgodziła się w dużej części zasponsorować pierwsze wydanie. Resztę potrzebnych środków dołożyłem sam.
FI: Ile egzemplarzy „Domu w chmurach” wydano do tej pory?
TW: Dwa i pół tysiąca.
FI: Jak wspominasz czas po wydaniu powieści?
TW: Przyznam, że rozwój sytuacji nieco mnie zaskoczył. Książka planowana była jako powieść społeczno-obyczajowa z elementami biograficznymi, a została przyjęta jako poradnik funkcjonowania osoby niewidomej.
FI: O czym konkretnie opowiada?
TW: O zakochanym w swoim zawodzie fotografie, który na skutek nieszczęśliwego wypadku traci wzrok i stara się znaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości. O tym, jak składa swoje życie na nowo, baczniej przyglądając się jego poszczególnym elementom.
FI: Czy dużo pracy włożyłeś w promowanie tej książki?
TW: Tak. To nie dzieje się samo, trzeba w to włożyć sporo energii. Musiałem organizować spotkania autorskie, dbać o prasę w internecie, wysyłałem pracę na inne konkursy. Czasem ktoś sam z siebie mnie zaprosił.
FI: Zdarzyło się coś zaskakującego podczas spotkań autorskich?
TW: Jedno utkwiło mi szczególnie w pamięci. W mojej książce, tytułowy fotograf, wraz ze swoim przyjacielem, tworzą album o wilkach. Po jednym ze spotkań podeszła do mnie starsza pani i powiedziała. „Panie Tomaszu, już chyba w każdej księgarni pytałam o ten album o wilkach i nigdzie go nie ma”. Dotarło do mnie wtedy, jak czytelnicy mogą na serio przeżywać to, co dla mnie jest fikcją.
FI: Po jakim czasie zająłeś się drugą książką?
TW: Mniej więcej po roku, kiedy pracowałem już w domu jako administrator stron internetowych. Pojawił się pomysł i zaczął powstawać „Hycel”.
FI: Ile zajęło Ci jej pisanie?
TW: Niecałe 4 miesiące. Przyniosła mi dużo radości. Dobrze mi się ją pisało i praca szła bardzo sprawnie. Można powiedzieć, że książka sama się pisała.
FI: A jak było z jej wydaniem?
TW: W tym przypadku postanowiłem założyć swoje wydawnictwo i wydać ją własnym sumptem.
FI: Czemu własne wydawnictwo?
TW: Chciałem mieć nad wszystkim większą kontrolę, móc decydować o szczegółach. Miałem wpływ na szatę graficzną, wszystkim zawiadywałem sam.
FI: Co wydarzyło się po drugiej książce?
TW: Na szczęście i ona została ciepło przyjęta. Wszystko wydawało mi się prostsze, na wiele byłem już przygotowany.
FI: O czym jest „Hycel”?
TW: Jest to powieść sensacyjno-obyczajowa, gdzie głównym bohaterem jest pies szkolony do wykrywania kontrabandy na przejściu granicznym. Zdarzenia przedstawione w powieści są ukazane z dwóch perspektyw, ludzkiej i psiej. To zdaniem wielu czytelników oraz krytyków jest bardzo ciekawym posunięciem literackim.
FI: Była też trzecia książka…
TW: Była trzecia, czwarta i piąta! „Grzeczna dziewczynka”, zbiór opowiadań „Żółty długopis” i wreszcie kryminał pt. „Czyste zło” – pierwsza część „trylogii wrocławskiej”.
FI: Czyli będzie ciąg dalszy? Już nad nim pracujesz?
TW: Tak, powoli. Mam też już napisaną książkę pt. „Córka zakonnika”, kryminał dziejący się w Gdańsku i okolicach. Będę się starał o jego wydanie już w tym roku, ale zobaczymy, czy się uda.
FI: A o czym jest „Grzeczna dziewczynka”?
TW: To powieść społeczno-obyczajowa, w której starałem się wczuć i przeanalizować psychikę kobiety. To moja chyba najbardziej kontrowersyjna powieść…
FI: Czemu kontrowersyjna?
TW: Bo zawiera dużo scen erotycznych. W Radiu Gdańsk, recenzent określił ją jako gdańską odmianę „50 twarzy graya”.
FI: Która z Twoich książek sprzedaje się najlepiej?
TW: Ciągle jeszcze „Dom w chmurach”. Może dlatego, że najdłużej jest na rynku, ale wielkimi krokami dogania ją „Grzeczna dziewczynka”.
FI: Czy przez cały ten czas zajmowałeś się tylko książkami?
TW: Nie. Oczywiście, że nie. Nie traktuję pisania jako główne zajęcie w swoim życiu. Zresztą dochody z tego nie są takie wielkie, by móc utrzymać z tego siebie i rodzinę. Pisanie traktowałem i traktuję, jako pasję, odskocznię, wyzwanie. To dzięki niemu na przykład mierzę się z różnymi gatunkami literackimi.
FI: Z tego co wiem jesteś znany jako osoba niezwykle wszechstronna.
TW: Chyba można tak o mnie powiedzieć. Przez 8 lat byłem radnym swojego miasta, udzielam się społecznie, podejmuję się ciekawych inicjatyw, zgłosiłem na przykład drużynę niewidomych do Familiady i wygraliśmy dwa odcinki…
FI: Gdzie można Cię znaleźć?
TW: Głównie w internecie. Tych, którzy chcieliby skontaktować się ze mną osobiście, zapraszam na mój facebookowy profil: https://www.facebook.com/mojepisanie. Sprzedaję swoje książki również na allegro, można je tam nabyć z autografem autora. Czytelnicy znajdą także moje powieści zarówno w wersjach papierowych jak elektronicznych w wielu księgarniach.
FI: Dziękujemy za rozmowę.